Bufet szpitalny, pora obiadowa. Kilkoro klientów w ciszy pochyla się nad jedzeniem. Jest względnie cicho, pusto, sennie. Przy stole siedzi chłopiec, dajmy mu na imię Jaś. Jaś ma na oko cztery latka. Obok Jasia siedzi jego mama. Jaś dłubie widelcem w talerzu. Wyjada ziemniaki, trochę skubie mięso, starannie omija surówkę. Mama go zachęca:- No jedz! Nie omijaj warzyw! Zobaczysz, jak nie będziesz jadł, to powiem pani doktor i ona zrobi ci „oj,oj”!
Czy Jaś zjadł warzywa?
Jeśli znasz ten scenariusz, zastanów się, jak zakończył się ten obiad.Jaś zakodował sobie, że:
1. warzywa zjada się pod przymusem,
2. pani doktor może być groźna.
Ja nie straszę swoich dzieci lekarzem. Nie straszę szpitalem, przychodnią, zastrzykiem. Lekarz i pielęgniarka mają kojarzyć się dobrze. Nie straszę, żeby się tego nie bało. Bo i tak będę uspokajać. Będę zmniejszać strach. To po co go nakręcać?
Straszenie albo wzbudzanie poczucia winy. To są słabe motywatory.
Skoro jednak chcemy zachęcić Jasia do zjedzenia warzyw, możemy szukać innych sposobów. Ja znalazłam takie:
– szanuję uczucie sytości dziecka. Jak mówi, że już nie chce, to nie. Jedna łyżka warzyw więcej nie zrobi mu różnicy. Pytanie czemu nie chce? Jest w stresie czy po prostu zjadł wcześniej drożdżówkę? Mnie się takie sytuacje zdarzały. Wpychałam w dzieciaka cokolwiek, bo padało z głodu, a kiedy dopadliśmy punktu z nieco zdrowszym jedzeniem, ono nie miało już ochoty.
– daję wybór, choć ograniczony. Przed nałożeniem warzyw na talerz pytam dziecko, czy chce te (wskazujemy propozycję pierwszą), czy te (i tu drugą). Moje zazwyczaj kierują się własnym instynktem i węchem i jeśli już wytropią jakiekolwiek warzywo na talerzu skrzętnie odsuwają na bok. To wersja łagodna. Ostra wersja to wyrzucanie z talerza albo krzyk „zabierz to!” jakby warzywo miało wypalić dziurę w talerzu i zabić po jednym kęsie. Niestety, o ile metoda ograniczonego wyboru w niektórych sytuacjach działa na moje dzieci, w przypadku jedzenia kompletnie się nie sprawdza.
– zdrowe jedzenie fantastycznie sprawdza się tam, gdzie chcemy dziecku ograniczyć porcje. Niechęć do warzyw, najlepiej surowych, sprawia, że jedzą mniej. Ale uwaga! Stąd blisko do pułapki słodyczowej. Po godzinie dziecko jest tak głodne, że zjadłoby cokolwiek, choć nadal nie warzywo. I wtedy albo się przełamie i zje, albo sięgnie po owoc, albo idziemy po całości i pozwalamy mu sięgnąć, co chce, najczęściej słodycze, batony, kanapki z Nutellą. Im starsze dzieci, tym trudniej zablokować dostęp do lodówki. U 3- latki jeszcze się udaje, u 5- latka – zapomnij.
– warzywa na talerzu są dominującą porcją. Jak już trafię na to jedno, jedyne zdrowe jedzenie, które dziecko toleruje, to nakładam ile się da. W mojej rodzinie niesłabnącą sympatią cieszą się brokuły. Nakładam, bo wiem, że zjedzą. Na raz, bo jak dam mniej, to krzyczą o dokładkę, ale potem nie chcą jej jeść.
– sprawdzamy, czy warzywa się zjada wygodniej łyżką czy widelcem. To działa u młodszych. Starsze jedzą wzrokiem. Chyba że lubią i naprawdę chcą zjeść, to i placami pozwalam.
– liczymy, ile kęsów (łyżek, widelców) liczy dana porcja. U moich dzieci najlepiej sprawdza się liczenie łyżek zupy. Ja też tak liczyłam, jak byłam mała. Byłam mega niejadkiem, ale to ZAWSZE działało.
– jeśli dziecko lubi działać na przekór, pozornie zabraniamy jeść i sami wyjadamy warzywa jak smakołyk (trochę ryzykowne, ale może skuteczne…?). Młodsze daje się przekonać. 2, 3- latek będzie chciał próbować tego, co mama albo zjeść to, co je starsze rodzeństwo. Gorzej z tym starszym rodzeństwem. Ono często po prostu pozwala nam zjeść swoją porcję.
– unikamy straszenia. Bo straszenie ma krótkie nogi. Nawet jak zadziała, to nie przyniesie długotrwałych efektów. Moim zdaniem lepiej już odpuścić, niż straszyć. Wiem, że mamy, a jeszcze bardziej babcie, boją się uczucia głodu u dziecka. Jak raz nie zje, to naprawdę nic złego się nie stanie.
Jaka jest Twoja propozycja?