Rozwścieczyć lekarza

Wydawałoby się, że ogólnie jest to prosta sprawa. Celowość działań nie podlega dyskusji, kiedy bowiem pacjent chce, będzie dążył do osiągnięcia swego celu. Przyjrzyjmy się zatem sposobom, aby ów cel uzyskać.

Po pierwsze, krzycz i hałasuj.

W początkach mojej lekarskiej pracy uważałam to za najskuteczniejszą metodą, aby mnie zdenerwować. Odbierałam go jako najczęstszy sposób na wyrażenie frustracji jak i zwykłego niezadowolenia.

Nie pamiętam wielu podniesionych głosów. Pamiętam pacjenta, który postawił mi na biurku słoik z krwistą zawartością i na mnie krzyczał. Wtedy się tego wystraszyłam. Na tyle, ze wyszłam z gabinetu i szukałam rozwiązania. No, umówmy się, szukałam pomocy.Dziś nie jest to metoda na moją złość. W ogóle nie uważam, żeby krzyk i agresja miały być nastawione na wywołanie złości u jakiegokolwiek lekarza.


Moim zdaniem, kiedy pacjent krzyczy, nie myśli o reakcji u lekarza, tylko próbuje wykrzyczeć, że się boi. Jak nie wie czego się boi, to będzie krzyczał cokolwiek. Groźby będzie też krzyczał. Bo tak naprawdę boi się, że jest chory albo że umrze.


Jak widzę pacjenta rodzaju męskiego, podchodzącego dziarskim krokiem ze słoikiem, to czasem puls mi skoczy. Ale się nie złoszczę.

Po drugie, nie stosuj się do zaleceń.

Powiedz lekarzowi, że nie robisz tak, jak Ci powiedział, to od razu go zezłościsz. Chyba, że ten lekarz wie, że to są zalecenia dla Ciebie, nie dla niego.
Zawsze się tym przejmuję. Nie zawsze w ten sam sposób. Najtrudniej było mi przyjąć do wiadomości, że pacjent nigdy nie zastosuje się do zaleceń lekarskich w stu procentach. Tak, trudno było w to uwierzyć. Jednak, ja też bywam pacjentem. Doskonale wiem, jak to jest z zaleceniami lekarskimi. Są takie, których przestrzegam skrupulatnie jak najlepsza kucharka babcinego przepisu. A czasem bywają takie, że muszę je przefiltrować przez własne życie.

Największym wyzwaniem dla mnie jako pacjentki było zastosowanie diety cukrzycowej. Jednak nie w samej diecie leżał problem, bo do tej przyzwyczaiłam się najdalej w ciągu dwóch tygodni. Najtrudniejsze w diecie było rozpisanie posiłków na godziny. Pierwsze śniadanie wypadało dokładnie o 7.30 rano. Codziennie wstawałam o siódmej, więc teoretycznie w czym problem. Ale w weekend czy dzień wolny, kiedy rodzina dosypiała, na co i ja miałam ochotę, ciężko mi było się podnieść. I to tylko po to, żeby zjeść śniadanie z insuliną.

To już nie była dieta. To nie była zmiana stylu życia. To było przeorganizowanie życia. Tej części mojego życia, która obejmuje poranki. Co, będę ukrywać, udało się, ale ciężko było.Temat zaleceń jest dziś dla mnie tematem – rzeką. Nie, nie denerwuję się dlatego, że pacjent nie stosuje się do zaleceń. Po pierwsze, doceniam, jeśli mi o tym powie. Po drugie, dobrze jest dotrzeć do przyczyn, dla których tak się stało. Może moje zalecenia jemu też dezorganizują życie i nie jest w stanie tego przezwyciężyć?

Przemyśl, jakie masz trudności ze stosowaniem się do zaleceń. One są dla Ciebie. Mają służyć Twojemu zdrowiu. Bądź szczera ze sobą, wówczas niestosowanie się do zaleceń lekarskich może być dla nas okazją do dalszej rozmowy.

Po trzecie, kłam.

Trafiony. Przynajmniej u mnie. Chociaż kłamstwo nie wywołuje u mnie złości, to prowadzi do czegoś najgorszego – do utraty zaufania.

Jestem zdania, że każdy pacjent zasługuje na lekarza, któremu ufa. Jednak lekarz też powinien mieć zaufanie do pacjenta. Według mnie wywiad chorobowy, czyli inaczej badanie podmiotowe, jest tą częścią badania, która należy do pacjenta. To on mówi. Tym słowom, z założenia, daje się wiarę. Jeśli mama mówi: „wczoraj Jaś gorączkował” to absolutnie nie mam powodu, żeby jej nie wierzyć. Jeśli inna mama powie, że u dziecka była żyłka krwi w kupie, nie mam najmniejszego powodu, aby w to wątpić, nawet jeśli aktualnie tej żyłki już nie ma.

Jednak zdarza się, że słyszę coś, co prawdą nie jest. Nie zawsze kłamstwo da się zweryfikować. Źle jest mi z tym, kiedy kłamstwo zostaje ujawnione. Wtedy muszę coś z tym zrobić.

Ludzie kłamią w dobrej wierze – takiej wersji się trzymam. Omijają prawdę, bo się boją powiedzieć wprost, bo się wstydzą, bo chcą uzyskać jakąś korzyść. Wiem, że powodów jest wiele.

Dla mnie mają one wspólny mianownik – pacjent nie ma do mnie zaufania. Są takie kłamstwa, które sprawiają, że to lekarz traci zaufanie do pacjenta. Mnie się tak zdarzyło.Co się wtedy dzieje? Nie przyjmuję na wiarę każdego z podawanych objawów. I po prostu muszę o tym powiedzieć. Stawiam sprawę wprost i to pacjentowi oddaję decyzję, co zrobimy z tym dalej. Wracamy na drogę zaufania, którą trzeba będzie obudowywać, czy … zmieniamy lekarza?
Nie jest to łatwe, jeśli potrzeba specjalisty z dwuletnia kolejką. Ale jestem zdania, że lekarza, któremu nie ufasz, powinnaś zmienić.

fot. pixabay.com