Jak wzięłam udział w „Spotkaniu w Kolorze Blond”.

Pewnej soboty siedziałam przed komputerem i próbując odgarnąć dosięgające klawiatury dziecko, przepisywałam tekst. Dziecko rączkami już sięgało po myszkę, kiedy zadzwonił telefon. Odezwała się Mirka – Blond Pani Domu, która dzwoniła, żeby podzielić się swoim pomysłem i jednocześnie zapytać mnie o udział. Zgodziłam się. Tego samego dnia została wyznaczona data…

Do 17 lutego było trochę czasu. Mirka wymyśliła wydarzenie dla znajomych z grupy Blond Pani Domu po godzinach. Miało być kameralnie, sympatycznie, z prezentacjami wnoszącymi trochę wiedzy w temacie małych dzieci, jak i miało być coś więcej. Ja już wiedziałam: opowiem o zachowaniach prozdrowotnych. Zaplanowałam, że przygotuję prezentację i wymyślę sposób, żeby zaktywizować uczestniczki. Aby prezentacja nie była tylko wykładem, tylko przybrała formę warsztatów.

Plan powstał błyskawicznie, wybrałam najważniejszy dla mnie temat, taki, który leży mi na sercu od dawna.

Mąż studził moje zapędy, mówiąc, że jeśli pokażę zdjęcia brudnych rąk i powiem, żeby ręce myć trzeba, spotkam się ze znudzeniem. W najlepszym przypadku. Obrzucą mnie pomidorami albo wyśmieją… Niestety, nie zniechęciły mnie jego słowa, chociaż pojawiły się wątpliwości. Przystąpiłam do pracy mimo to. Zaczęłam od gromadzenia zdjęć. Było ich za dużo, dlatego o wybór jednego z nich poprosiłam internautów. Pomogli! Dzięki temu było mi łatwiej podejmować decyzje.

Termin wyjazdu się zbliżał, a ja nie miałam kupionego biletu na pociąg.

Jakoś nie pasowała mi wizja pobudki o 3:30, żeby godzinę później, wpół do piątej rano, stać na peronie i czekać na pociąg. A co z powrotem?  Równie beznadziejne było połączenie z Poznania do Bydgoszczy. W końcu, kilka dni przed wyjazdem, zdecydowałam się na podróż samochodem. Mogłam dzięki temu zabrać pudełko z drobiazgami dla uczestniczek.

Dzień przed wyjazdem nie miałam gotowej prezentacji.

Mirka już dawno miała wszystko przygotowane. A moja prezentacja w powijakach! Nie wiedziałam, czy komputer Mirki ją odtworzy bez problemów. Ale nie mogłam sprawdzić, bo przecież była niegotowa! Jak to w piątek bywa – praca, potem długi powrót z pracy, potem … kochane dzieci, siedzące na biurku, klawiaturze i prawym ramieniu. No, musiałam przytrzymać je lewą ręką, żeby przez to prawe ramię nie spadło. I z prezentacją nie ruszyłam do przodu.

Wtedy do domu wrócił mąż i niczym rycerz na białym koniu wybawił mnie z opresji.

Pozdejmował dzieciaki a ja w spokoju dokończyłam slajdy. Pozostało tylko się wyspać. Szło dobrze, dopóki o 4.00 Najmłodsze nie zerwało się z płaczem i żądaniem mleka. Chyba potem przysnęłam, ale o 5.00 musiałam wstawać. Wstałam pół godziny później.

Podróż do Poznania była przyjemnością. Puste drogi, muzyka w tle…

Na krajowej piątce dopadła mnie wątpliwość: a może mąż miał rację i zostanę wyśmiana… albo spotkam się z pobłażliwym milczeniem…?

Posnania nad ranem zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Bo jest ogromna! Pusta o 8.00 rano w sobotę, sklepy pozamykane. A ja szłam z parkingu i szłam… Na samym końcu schodami w dół i byłam w restauracji Bierhalle, gdzie Mirka czekała już, przygotowana. Taką mnie przywitała:

fot.: Mirosława Trenerowska

Stopniowo pojawiały się uczestniczki (i uczestnik!) spotkania. Zebrało się kilkanaście osób. Stoły ustawione w podkowę zachęcały, żeby stanąć na środku. Stanęłam i pomyślałam: jak zacząć? Na szczęście, zanim złapałam tremę, zaczęła Mirka.

Mam nadzieję, ze uczestniczki miło wspominają wydarzenie jak i moją prezentację.

Mówiłam o zdrowym stylu życia, o zachowaniach prozdrowotnych.

Nie widziałam zaskoczeń na twarzach zebranych, co mnie bardzo ucieszyło, bo odebrałam to jako oznakę znawstwa tematu. A w gronie osób, które wiedzą i rozumieją, o czym mówię, prezentowanie jest przyjemnością! I co dla mnie ważne, nie spełniły się proroctwa męża, że spotkam się z negatywnym odbiorem.

Dzięki wysiłkom i ciężkiej pracy Mirki miałam okazję uczestniczyć w naprawdę fajnym wydarzeniu.

Fajnym, sympatycznym, w którym obce mi osoby stworzyły atmosferę wzajemnego zrozumienia. Za to jestem wdzięczna Mirce jak i pozostałym uczestniczkom.

Ale to nie wszystko. Przyszłam z pudełkiem a wyszłam z torbą… pełną upominków. Jakich? Powiem tylko, że praktycznych.

Było mi bardzo miło uczestniczyć w „Spotkaniu w Kolorze Blond”. Cieszę się, że miałam okazję poznać wyjątkowe kobiety i powiedzieć im trochę o tym, co dla mnie ważne. Jestem wdzięczna wszystkim uczestnikom i bardzo dziękuję!

fot.: Łukasz Roszyk Photography

Jedna odpowiedź do “Jak wzięłam udział w „Spotkaniu w Kolorze Blond”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *