Kolejka? Nie zarejestruję się, bo trzeba czekać.

Noszę okulary. Z tego powodu bywam pacjentem. A z uwagi na to, że bywam pacjentem, wiem, jak pacjentom jest ciężko dostać się do specjalisty.

W okolicach matury zorientowałam się, że widzę nieostro. Od tego czasu minęło blisko dwadzieścia lat. Jak miałam krótkowzroczność tak mam nadal i przez te lata nie pogorszyło mi się za bardzo.

Skoro się nie pogarszało to i nie widziałam potrzeby wizyty u okulisty. Wykończyłam niejedną parę okularów. Jedną wykończyły dzieci. Przy okazji zakupu ostatnich okularów okazałam optykowi receptę. Nieco pożółkłą, trochę zużytą, w całkiem niezłym stanie jak na tych parę lat.

I tak sobie pomyślałam: mam wadę wzroku, miewam bóle głowy, czas zbadać oczy. Jak pomyślałam, tak stanowczo nie zrobiłam.

Ale przy kolejnej parze okularów był już wstyd okazywać pożółkłą, sześcioletnią receptę. To mnie zmotywowało. Zdecydowałam się na kontrolę u specjalisty od oczu.

Dumna z siebie włączyłam wyszukiwarkę poradni okulistycznych przyjmujących w ramach ubezpieczenia zdrowotnego. Zaczęłam dzwonić, po kolei z listy. Pięć pierwszych nie odbierało w ogóle. Kolejne proponowały terminy na dwudziesty drugi rok lub na dwudziesty pierwszy, czyli za około dwa lata. Świetnie, mówię, biorę, bo jak dla mnie to super termin. Ale wtedy panie po drugiej stronie słuchawki mówiły, że na tak odległy termin zapisów jednak nie prowadzą. I że nie zapiszą.

Zadzwoniłam do następnej przychodni z listy. Telefon nawet został sprawnie odebrany. Pani zaproponowała dość bliski termin, już za kilka miesięcy. Mówię, super, nawet się nie spodziewałam. Biorę.

I tu padło pytanie o skierowanie.

– Ma pani przed sobą?

– No nie mam – odpowiadam, z myślą, że przecież rozpoznanie czy datę wystawienia jej podam. Ale ona zaczęła pytać o kody resortowe. Ech, kodów z recepty to nie znam.

Muszę jednak mieć skierowanie, żebym mogła zostać zarejestrowana.

Zatem należało to skierowanie zdobyć. Skierowanie zdobywa się od lekarz „ogólnego” czyli lekarza, zazwyczaj specjalności medycyna rodzinna, przyjmującego w przychodni rejonowej. Udałam się więc do mojej zaprzyjaźnionej przychodni, do której mam złożoną deklarację.

Dowiedziałam się, że lekarza nie ma i w zasadzie nie będzie. Jest tylko po południu, przyjmuje kilkanaście osób, nagłe zachorowania i takie tam. Ale żeby po skierowanie, to za jakieś trzy tygodnie, a w zasadzie to dopiero od następnego miesiąca.

Słyszałam już historie, rodem z Warszawy, że kolejka oczekujących przez lekarza rodzinnego potrafi sięgać dwóch tygodni. A tu proszę, dobre trzy. Poczułam się światowa jak stolica. Lecz problemu mi to nie rozwiązało.

Pozostało „kombinowanie”, czego poprzedni ustrój nauczył naszych rodziców. Coś przecież w genach zostaje. Wróciłam do domu i wykminiłam, że przecież sama jestem lekarzem. Owszem, prowadzę własną działalność (kto poza rezydentami ma jeszcze umowę o pracę? Pewnie są, wzdycham nostalgicznie…). Ale z własnej działalności, czyli jakby nie było, z prywatnej praktyki nie mogę wystawić skierowania. Lekarz spoza systemu, czyli przyjmujący prywatnie, nie może wystawić skierowania do lekarza systemowego, czyli przyjmującego w ramach ubezpieczenia.

Doszłam do wniosku, że sama sobie skierowania nie wystawię. Ale przecież mogę zapisać się do przychodni, w której pracuję. Trochę ryzyko, bo daleko od domu, ale jednak… Tak też zrobiłam. Zarejestrowałam sama siebie jako pacjentkę do siebie jako lekarza rodzinnego. I się przyjęłam. Efektem wizyty było wystawienie skierowania z kodem na krótkowzroczność z prośbą o kontrolę.

Ponownie włączyłam wyszukiwarkę NFZ. Zaczęłam już od tej sprawdzonej poradni, która nie dość, że sprawnie odebrała telefon, to nawet miała termin. Ale tym razem nie odebrała. Pomyślałam, że pewnie wiele osób dzwoni, że może przerwa, ba, może nawet urlop. Więc zadzwoniłam kolejny raz. I kolejny. Na drugi dzień też. Trzeciego dnia dotarło do mnie, że bez sensu dzwonię, trzeba sprawdzić po innych przychodniach.

Zadzwoniłam więc do tej poradni, w której byłam sześć lat temu. Naiwnie sądząc, że może gdzieś w czeluściach kartotek została moja i lekarz, który mnie zbada będzie miał jakąkolwiek informację o moim poprzednim badaniu. Ja jako lekarz lubię porównywać aktualny stan chorego z poprzednim. Ale nie jestem okulistą, może oni mają inaczej?

W każdym razie zastanawiałam się bez sensu, bo w tamtej przychodni też nikt nie odebrał. Tak, wielokrotnie.

No cóż, dzwonię dalej. W końcu – udało się! Dodzwoniłam się do przychodni i to nawet w Fordonie. Ucieszyłam się jak nie wiem co. Dostałam termin we wrześniu za rok. I dwa tygodnie na dostarczenie skierowania. A że cały zeszły tydzień pracowałam od rana do osiemnastej, jak to pracuje POZ, to nie miałam kiedy jechać z tym skierowaniem.

Więc przeoczyłam termin dwóch tygodni na dostarczenie skierowania na wizytę za rok. Myślę sobie, że jednak tak po prostu się nie poddam. W tym celu zarejestrowałam się ponownie u siebie i znowu się przyjęłam. I ponownie wystawiłam sobie skierowanie. To drugie dostarczyłam do przychodni okulistycznej. Ale pani w rejestracji była bystra i od razu zorientowała się, że daty się nie zgadzają. Ja nawet nie wiedziałam jak mam się tłumaczyć, bo to nie od tej pani zależy przepis o dwóch tygodniach. Jak zrobi coś nie tak, to ją będą rozliczać z błędów. Czekałam, co wymyśli i czy przełoży mi termin na kolejny rok, czy może ma jednak jakąś moc i zatrzyma moją wizytę?

Zatrzymała. Z okulistą widzę się już we wrześniu przyszłego roku.

A piszę historię mojej rejestracji nie po to, żeby się wyżalić, wszak mam świadomość kolejki do lekarza.

Rzecz w tym, że mam świadomość kolejki do okulisty. Nie znam długości kolejki do innych specjalistów. Wiem, że można ją sprawdzić, właśnie w wyszukiwarce. Ale sprawdzanie nie ma sensu, bo i tak praktyka jest taka, że wydzwania się po wszystkich i szuka jakiegokolwiek terminu, z radością, że ktoś odebrał i prowadzi zapisy.

Gdybym skierowała pacjenta do poradni specjalistycznej a on mi powie, że kolejka jest roczna, to nie zmienia faktu, że pacjent został skierowany do poradni. Wiedza o długości kolejki niestety nie sprawi, że znajdę sposób aby ją ominąć. Niestety, nie znam takiego sposobu.

Pacjenci stabilni, do konsultacji, ci, którzy mogą poczekać, czekają. Im staram się wystawić skierowanie odpowiednio wcześniej, przewidując, w miarę możliwości, jakiej konsultacji i kiedy będzie potrzebował.

Po drugie ja na kolejkę nie mam wpływu. Co więcej, wiem że okulista, do którego próbowałam się dostać, też nie. Dlatego, że on ma określoną liczbę pacjentów do przyjęcia i tyle przyjmie. Jeśli pacjentów zgłosi się więcej niż on ma miejsc, to kolejka rośnie.

Po trzecie, to, że jestem lekarzem nie oznacza, że mam wszystkich znajomych lekarzy każdej możliwej specjalności i że korzystam ze służby zdrowia alternatywnymi drzwiami niedostępnymi dla innych. Ja też jestem pacjentem.

A po czwarte to, cała sprawa dotyczy medycyny dorosłych. W pediatrii zaś działa to trochę inaczej. Dla potrzebującego dziecka zawsze znajdzie się sposób na szybszą konsultację, na wizytę w poradni. Tak to jakoś działa, że z dziećmi jest łatwiej.

Nie rozumiem podejścia typu: nie zarejestruję się, bo trzeba czekać rok. Mówi człowiek dorosły, w stanie stabilnym, który będzie potrzebował konsultacji specjalistycznej na przykład za rok. Minie rok, przyjdzie czas i się dostanie. Jeśli nie jest to pilna sprawa, to czemu ma nie czekać?

Jakoś tak się przyjęło, że jak trzeba coś zrobić, to na już. Czyżbyśmy zapomnieli o planowaniu?

W opiece nad dziećmi podoba mi się to, że dzieciom opiekę się planuje. Z góry wiadomo, kiedy będzie następne badanie bilansowe, kiedy kolejne szczepienie. Gdybyśmy powiedzieli dziecku, następna wizyta za sześć lat, dziecko nie powie: „eee, to nie przyjdę, nie będę tyle czekał”. Dzieci zazwyczaj mówią: „ale fajnie, mam jeszcze tyle czasu, będę kończył podstawówkę, to przyjdę!”

Cierpliwości życzę w każdej kolejce. A jeśli cierpliwość to nie jest Twoje drugie imię, zmień coś, krzycz głośno, ale nie na lekarzy czy rejestratorki, bo to nie ich wina i wpływu na sytuację nie mają. Działaj, spróbuj coś zmienić. Zgłoś się do NFZ bezpośrednio albo pytaj u Rzecznika Praw Pacjenta. Bierz sprawę w swoje ręce. Umówmy się – zmiany są potrzebne.

czy będzie bolało?

dlaczego nie polecam suplementów diety?

10 zasad prawidłowego karmienia.